III Biegły rewident

1 Biegli rewidenci przed 1989

 

Przed 1989 r. nie było w Polsce biegłych rewidentów, byli biegli księgowi (podobna instytucja istniała jeszcze w Bułgarii, inne kraje tak zwanej demokracji ludowej, czyli satelity Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich, dawały sobie radę bez biegłych księgowych i bez biegłych rewidentów). 

W Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej sprawozdania finansowe były badane przez biegłych księgowych na zlecenie urzędów skarbowych. Zwykli księgowi „składali bilans” w urzędach skarbowych lub urzędach statystycznych. Przypominam sobie jak taki bilans „składał” główny księgowy Browaru Gdańskiego (którego już dawno nie ma, gdyż został bez sensu sprzedany przez władze Gdańska), coś tam mu się nie bilansowało i nie pasowało; urzędniczka przyjmująca bilans poprosiła, aby zabrał wszystko z powrotem, poprawił i przyniósł poprawione dokumenty; zostawił siatę piwa, teraz nie do pomyślenia. 

Alkohol stanowił w PRL-u istotny składnik stosunków społecznych. Kiedyś przyszedł do mnie „badać bilans” biegły księgowy, którego poprzedzała fama, że lubi sobie wypić. Przez tydzień raczyliśmy się trunkami wysokoprocentowymi. W przypływie szczerości opowiedział jak pracując w komisji wyborczej fałszował z kolegami wybory. Po zamknięciu lokalu wyborczego okazało się, że głosowało około 1,5% uprawnionych. Panowie i panie skreślali po kolei osoby z listy osób uprawnionych do głosowania i wrzucali za nie głosy do urny. Oficjalna frekwencja wyniosła 98,5%. Przy tej okazji okazało się, że groźba nie otrzymania paszportu z powodu absencji wyborczej była iluzoryczna; takie plotki rozpuszczali pewnie funkcjonariusze służb specjalnych i ich przydupasy. 

Za PRL-u obowiązywały bardzo dobrze opracowane rozporządzenia i regulaminy wewnętrzne dotyczące gospodarki magazynowej oraz metod przeprowadzania inwentaryzacji aktywów i spisu z natury zapasów. Pobranie do zużycia każdego ołówka musiało być potwierdzone trzema podpisami, mimo to kradzież mienia „społecznego” kwitła niezagrożona podobnie jak alkoholizm w czasie pracy. Żadna papierologia nie zastąpi ludzkiej uczciwości (moralności), a mówiąc językiem współczesnej komuny, papierologia nie tworzy wartości dodanej do przedsięwzięcia. 

Kiedy jako uczeń szkoły średniej trafiłem do porządnej firmy z branży spożywczej, magazynier otrzymał cynk, że wkrótce zostanie przeprowadzony spis z natury w jego magazynie. A wtedy nie mogło być żadnych niedoborów, ani nadwyżek, więc postanowił dobrze się przygotować. Metody magazyniera: 

- kiedy zapasy nie były zbyt ciężkie potrafił tak podstawić nogę pod wagę, jednocześnie zagadując pracownicę z produkcji, że waga wykazywała więcej lub mniej kilogramów niż było w rzeczywistości,

- waga pomiędzy magazynem i produkcją była położona w niewielkim pomieszczeniu, po jednej stronie magazyn wytaczał zapasy, które miały zostać przekazane na produkcję, pracownicy kładli je na wagę, a po zważeniu układali po drugiej stronie wagi, niejako na produkcji; kiedy w magazynie było za mało cukru, na wadze układano siedem worków, zapisywano wagę, po czym zdejmowano je i kładziono po stronie produkcji, magazynier tak bajerował pracownicę produkcji, że odwracała ona wzrok od wagi, a wtedy pracownicy magazynu kładli na wagę worek ze strony produkcji i ważyli go po raz drugi, 

- najwięcej było nadwyżek opakowań, najprościej było zapakować je w worki i wynieść na śmietnik; tylko, że śmieciarze nie byli tacy głupi, za zabranie każdego worka życzyli sobie zapłaty w postaci alkoholu, a zapas spirytusu nie wykazywał nadwyżek,

- ktoś wpadł na pomysł, żeby nadliczbowe worki z opakowaniami zakopać, ale inny pracownik, który dłużej pracował w tej firmie, odpowiedział, że nie ma już wolnego miejsca,

- można było spalić nadwyżki w kotłowni, ale palacz był znanym miłośnikiem alkoholu, więc ta metoda miała swój limit,

- wobec powyższego rada w radę i postanowiliśmy spalić opakowania na dziedzińcu zakładu po wyjściu umysłowych po pracy do domu; rozpaliliśmy spore ognisko i wtedy przybiegł jeden z dyrektorów, który zasiedział się w pracy; tłumaczyliśmy, że to śmieci, więc kazał spalić w kotłowni,

- sytuacja była niewesoła, gdyż zostało jeszcze siedem dużych worków z nadmiernymi opakowaniami; i wtedy pracownik magazynowy, nazwijmy go Dyzio, wpadł na świetny pomysł, żeby te worki ukryć na stryszku, do którego zamykane okienko było położone na wysokości trzeciego piętra regałów magazynowych; tak zrobiliśmy. 

Nie wiem jak wypadła inwentaryzacja w magazynie, gdyż moja praca miała charakter sezonowy i krótki. Później dowiedziałem się, że magazynier został wyrzucony z pracy, gdyż jakiś pracownik warsztatu samochodowego wszedł na stryszek od strony warsztatu, odkrył worki i doniósł dyrekcji. 

Z dzisiejszego punktu widzenia zasada, że wszystko musi się zgadzać w magazynie co do joty, była głupia i nie powstrzymywała pracowników od kradzieży; za komuny wszyscy kradli ile się dało, tylko czynili to inaczej niż teraz, gdyż przepisy były inne. 

Pierwsze komputery pojawiły się w firmach w latach osiemdziesiątych, magazynierzy byli przeciwni ich wprowadzeniu i mówili, że komputeryzacja w magazynie „nie zda egzaminu”, ale zdała i doskonale sobie radzi. 

Komputeryzacja przyjmowała się w firmach wolno i opornie, pamiętam jak poprosiłem jedną księgową, żeby zapisała sobie tytuł książki „Pierwsze kroki DOS5”, a ona nasmarowała „Pierwsze kroki do spięć”. 

A poza tym księgowi byli różni, kwadratowi i podłużni (do klanu księgowych należeli na przykład Lew Trocki, Prezydent Ryszard Kaczorowski czy Ralph Elliott, twórca teorii analizy technicznej zwanej „falami Elliotta”).

W latach osiemdziesiątych XX w wszyscy palili; w sali księgowości, jak i w innych pomieszczeniach, na biurkach stały wielkie popielniczki z przewalającymi się kipami, a w powietrzu unosiły się kłęby niebieskawego dymu, taka moda.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wstęp

Aneks. PANA

III Biegły rewident