V Przyszłość

Socjalizm i komunizm (cz 2)


Syte społeczeństwa XXI w nie wiedzą co to jest głód. Dobrze opisał to zjawisko faszysta Knut Hamsun w książce „Głód” (1890 r.) Po wojnie Norwegowie osadzili Hamsuna w sanatorium, gdzie wygrzewał się w słońcu na plaży i skarżył na prześladowanie.

Bohater książki stacza się coraz niżej, głód, zrazu sporadyczny, staje się coraz dotkliwszy, opanowuje całe ciało, wolę i jestestwo.

"Czułem w całym ciele niewymowny ból, szarpało mnie nawet w ramionach, tak że nie mogłem ich trzymać w normalnej pozycji. Ciężkie jedzenie sprawiało mi również dolegliwości, byłem przesycony, wzburzony i krążyłem tam i z powrotem, nie patrząc na ludzi snujących się koło mnie niby cienie." (str. 17)

Bezdomny i nikomu niepotrzebny, głodomór snuje się po mieście żując wióry.

"W Stortorwie siadłem na ławce pod kościołem. Ach, jakże czarno było wokół mnie! Nie płakałem, byłem zbyt słaby. Cierpiąc ogromne męki siedziałem bezradny, nieruchomy i głodowałem. Musiałem dostać chyba zapalenia płuc, bo w piersiach paliło mnie straszliwie. Żucie wiórów już nie pomagało, a męczyło jeno szczęki. Zaprzestałem walki i poddałem się. Poza tym gniotła mnie w żołądku łupina pomarańczy, znaleziona na ulicy i połknięta chciwie. Byłem chory. Tętnice w przegubach rąk nabrzmiały sino." (str. 71)

Z głodu bohater książki posuwa się do ludożerstwa; on zjada sam siebie.

"Pragnąc wyrwać się z tego dziwnego oszołomienia, ogarniającego moje członki niby gęsta mgła, siadłem, uderzyłem dłońmi po kolanach, kaszlnąłem tak silnie, jak na to pozwalały płuca... i opadłem ponownie wstecz. Nie było rady. Konałem z otwartymi oczyma, utkwionymi bezradnie w powałę. W końcu wsadziłem do ust wskazujący palec i jąłem ssać.

W mózgu zjawiła się jakaś myśl, wyłaniała się, stawała się jasna... - Aha! Gdybym tak ukąsił kawałek?! - Bez chwili namysłu zamknąłem oczy i ścisnąłem zęby.

Zerwałem się. Od razu wróciła pełna świadomość. Z palca ciekło trochę krwi, którą zacząłem lizać. Nie bolało, a rana nie miała żadnego znaczenia. Przyszedłem jednak do siebie, potrząsnąłem głową, zbliżyłem się do okna, potem zaś zacząłem szukać szmatki, by obwiązać palec. Podczas tej czynności napłynęły mi łzy do oczu i zapłakałem z cicha. Jakże smutnie wyglądał ten biedny, chudy, zraniony palec.

- O, Boże... Boże... do czegóż doszło!" (str. 91-92)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wstęp

III Biegły rewident